Już "Morfina", którą dane mi było przeczytać po francusku zrobiła na mnie nie małe wrażenie. Z każdą przewracaną stroną byłam coraz większa podziwu nie tylko dla talentu autora ale i dla tłumacza powieści na francuski, który z tym niełatwym zadaniem poradził sobie według mnie wyśmienicie. Tak na marginesie, pan Kamil Barbarski tłumaczy też książki Zygmunta Miłoszewskiego, które cieszą się we Francji sporym sukcesem.
Wracając do "Króla", książkę przeczytalam z jeszcze większym zainteresowaniem, choć nie jestem amatorką boksu ani przemocy a w ostatniej powieści Szczepana Twardocha bijatyk i krwawych porachunków jest całkiem sporo. Zupełnie wsiąkłam w tę mało przyjazną atmosferę przestępczej, jeszcze w sporej części żydowskiej, przedwojennej Warszawy, po której dziś już nie ma prawie śladu i którą autorowi udało się świetnie odtworzyć. Czy ta Warszawa na tle nacjonalistyczno-antysemickich zamieszek sprzed faszystowskiego pogromu aż tak bardzo różni się od tej dzisiejszej osiemdziesiąt lat później?
Po raz kolejny Szczepan Twardoch tak wykreował swoich bohaterów, że mimo ich przestępczej działalności, brutalności i bezwzgledności, czujemy do nich pewną sympatię, podziw a czasami nawet im współczujemy. Jakub Szapiro, niepokonany mistrz wagi ciężkiej, bezwzględny morderca, ukochany mąż, kochanek i troskliwy ojciec, Rywka i jej burdel, Pantaleon i jego "brat" czy Jan "Kum" Kaplica i jego pobyt w Berezie Kartuskiej na pewno na dłuższy czas pozostaną mi w pamięci.
Podobnie jak w "Morfinie", zachwyciłam się stylem, narracją i tym jak autorowi udaje się wodzić czytelnika za nos bo takiego zakończenia naprawdę się nie spodziewałam. Bardzo dobra powieść, choć na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. Ja już czekam na następną a w zanadrzu mam jeszcze "Dracha", którego w międzyczasie sobie przeczytam.
Wydawnictwo Literackie - 2017 - 432 strony